Relacje świadków

Ślady zbrodni ludobójstwa na terenie miasta Opola.

Materiał został opublikowany w  Gazecie Wyborczej z 1997 roku przez Pana Krzysztofa Świdraka

 

  1. ŚLADAMI LUDOBÓJSTWA?

 

OPOLE. Szczątki ludzkie na placu budowy.

O zbiorowych grobach na terenie dawnego kina ogrodowego w Opolu mówi się od lat. W ostatnich dniach kolejne ludzkie szczątki wykopano w czasie prac budowlanych przy ul. Kołłątaja.

   Prokuratura rejonowa w Opolu, rozpoczęła postępowanie, które ma ustalić, z jakiego okresu pochodzą wykopane kości.

   Kilkadziesiąt lat temu mieścił się tu Urząd Bezpieczeństwa (placówka UB miała swoją siedzibę w pałacyku przy ul. Krakowskiej w późniejszej siedzibie Powiatowej Rady Narodowej). Mimo, że o sprawie było głośno w Opolu, nikt się oficjalnie nie przyznał, że znaleziska to pozostałości po działalności UB.

   Na ludzkie kości natrafiono w tym miejscu w 1994 roku w trakcie prac budowlanych. Trzy lata temu w grudniu na przysypane wapnem szczątki ludzkie natrafili robotnicy kładąc na parkingu (dawne kino) kabel zasilający dla Bankowej Rejonowej Izby Rozrachunkowej. Wykopali oni kości nogi ludzkiej (od kolana w dół) w dobrze zachowanym bucie. W miejscu tym widać było wyraźne ilości wapna, którym zwykle przysypywano masowe mogiły. Prawdopodobnie był to skraj większego grobu położonego między rowem, a murem, za którym znajdują się bankowe garaże. Rok później pracownicy pracujący przy budowie siedziby Narodowego Banku Polskiego znaleźli kolejny ludzki szkielet. Wyglądał, jak by wpadł do dziury głową w dół.

   Prokuratura rozpoczęła rutynowe postępowanie. Szczątki ludzkie oddano do analizy do Zakładu Medycyny Sądowej w Krakowie.

   Obie sprawy umorzono, ponieważ zdaniem prokuratury nie było podstaw, aby sądzić, że popełniono zbrodnię ludobójstwa.

   Tymczasem w ubiegły czwartek i następne dni w tym samym co kilka lat temu miejscu odkopano kolejne ludzkie szczątki. Tym razem był to fragment czaszki ze śladem przestrzelenia w okolicy skroni i kości nóg omotane drutem. Prokuratura rozpoczęła więc podobnie jak poprzednio postępowanie, które wyjaśnić ma, czy w tym przypadku można już mówić o zbrodni ludobójstwa.

 HISTORIA UBECKIEGO PODWÓRKA

Życie ocalone przez trumnę.

 

   Wczoraj udało nam się dotrzeć do osoby, która z relacji ojca zna tajemnicę miejsca, gdzie przed kilkudziesięciu laty mieściła się siedziba Urzędu Bezpieczeństwa. Z obawy o własne bezpieczeństwa świadek zgodził się mówić pod warunkiem, że nie zdradzimy jego nazwiska, ani miejsca gdzie mieszka.

– Wszystko, co wiem,  znam z relacji mojego ojca, który siedział  w ubeckim więzieniu.

Przede wszystkim siedzieli tam ślązacy, których już po wojnie uważano za Niemców. Ojca ubecy zatrzymali, gdy za Odrą w Opolu pracował przy żniwach. Milicja zrobiła obławę. Strzelali po zbożu. Ojciec się schował, ale go złapali. Opowiadał, że dziś, gdzie jest węzeł ciepłowniczy była kotłownia. W niej mordowano ludzi. Pijani ubecy zaciągali tam więźniów i albo bili ich kolbami, albo do nich strzelali. Potem po dwóch czy trzech schodkach, zrzucali do piwnicy, a nocą zakopywali na zewnątrz. Ojciec musiał kopać groby, i sam nie wiedział, czy się w nich nie znajdzie. Co noc zabijali po dwie – trzy osoby i zakopywali przy wyjściu z kotłowni. Dziś tam jest beton. Już po latach bardzo dokładnie oglądałem te miejsce. W kotłowni, gdzie strzelano do ludzi, widziałem ślady po kulach.

   Ojciec miał szczęście. Posiedział półtora tygodnia. Najpierw próbowała go wyciągnąć ciotka. Wzięła wódkę, słoninę, masło i poszła do UB, z prośbą żeby go wypuścili. Nie udało się. Ale w tym czasie zmarł syn komendanta UB. Ojciec był stolarzem. Zrobił trumnę i w ten sposób się uratował. Miałem też kolegę, który mieszkał tam gdzie dziś jest hotel Opole. Opowiadał, że wchodzili na dach budynku i widzieli, jak ubecy w tym ogrodzie w kółko gonili ludzi i bili kolbami. Kazano im śpiewać niemieckie piosenki. Już po wojnie, gdy w tym miejscu stawiano stację transformatorową, to musiało być specjalne pozwolenie z milicji na kopanie fundamentów. Oni dokładnie wiedzieli, że tam coś jest. Ostatni raz z ojcem byłem na ul. Kołłątaja w 1990 roku. Miał wtedy 81 lat.  Powiedziałem mu: teraz mi powiedz całą prawdę. Mówił i pokazywał.

                                                                                  Wysłuchał Krzysztof Świdrak

GAZETA WYBORCZA 27 luty 1997 str,1 ISSN 1232-1524

  1. TAJEMNICA KOTŁOWNI

ZNALEZISKA POD SIEDZIBĄ UB. Relacja Świadków.

   Po odnalezieniu ludzkich kości i czaszek w pobliżu byłej siedziby Urzędu Bezpieczeństwa opublikowaliśmy relację osoby, której ojciec w 1945 roku aresztowany przez UB przesiedział w budynku przy ul. Krakowskiej w Opolu półtora tygodnia. Odezwały się też inne osoby, które znają historię tego miejsca.

   Przypomnijmy, że na początku zeszłego tygodnia robotnicy w czasie prac budowlanych przy ul. Kołłątaja znaleźli fragment czaszki ze śladem przestrzelenia w okolicy skroni i kości nogi omotane drutem. Ludzkie szczątki w tym miejscu odnajdywano też w 1994 i 1995 roku (pisaliśmy wówczas o tym obszernie), prokuratura nie wiązała tych makabrycznych znalezisk z działalnością UB.

   Nasi rozmówcy nie chcieli aby zdradzać ich personalia. Wszyscy tłumaczyli to strachem przed sprawcami wydarzeń przed 50 lat.

      Relacja I

   W latach 1968-70 pracowałam  ówczesnej Powiatowej Radzie przy ul. Krakowskiej w Opolu. Na zapleczu mieściło się kino ogrodowe.

   Na pierwszym piętrze, w drugim pokoju po lewej stronie był wydział administracyjno- prawny. W kącie pokoju znajdował się kominek z pieką ażurową osłoną zamknięty na kłódkę. Przez lata nikt tam nie zaglądał.

   W 1969 roku postanowiono przeprowadzić remont, ponieważ z dołu przez ten kominek strasznie wiało. Gdy robotnicy otworzyli osłonę, okazało się, że nie jest to żaden kominek ale winda. W środku znaleziono wiele ludzkich kości. Zrobił się szum.

   Na drugi dzień przyszło do wydziału dwóch oficerów i powiedziało: „wy jakieś plotki rozgłaszacie, że jakieś kości znaleziono, a to były zwykłe śmieci i odpady. Jeżeli dalej będziecie rozrabiały, to was zawołamy do siebie naprzeciwko (mieściła się tam komenda milicji red.), a tam to już was odpowiednio pouczymy, co macie mówić, a czego nie.

   Byłyśmy młode. Przestraszyłyśmy się. Wiedziałyśmy, że szef coś wie. Zaczęłyśmy więc wyciągać od niego informacje. „Jak to nie wiecie”? – dziwił się. Przecież tu był Urząd Bezpieczeństwa”.

   Pokazał nam nawet gabinet, w którym urzędował. Nigdy nie powiedział, co robił. Nosił skurzaną kurtkę taką charakterystyczną dla ubeków. Nadal mieszka w Opolu. Całkiem niedawno widziałam go nawet i to chyba w tej samej skórze.

   Co ciekawe osoba, która opowiadała w waszej gazecie o tym gdzie mordowano ludzi twierdziła, że było to w kotłowni. Tak się składa, że winda, w której znaleziono kości, schodziła właśnie do kotłowni.

   Do naszego wydziału przychodziły kobiety – żony rolników, bo w tamtych czasach były obowiązkowe dostawy dla państwa. Jak wyszła na jaw sprawa z kośćmi, to zaczęłyśmy się pytać, czy one coś wiedzą. Najpierw się rozglądały, a potem po cichu mówiły, ze tu było UB i masa ludzi po roku 1945 i 1946, którzy byli uznawani przez polską władzę za Niemców, a przez Niemców czort wie za kogo, przychodziła tutaj. Wzywano ich do tego budynku pod jakimiś błahymi pretekstami, że niby coś trzeba w dokumentach uzupełnić, i już stamtąd nie wracali. Niektóre pytały nas nawet co się stało z tymi kośćmi.

   Jeszcze przed remontem „kominka” wielu rolników mówiło nam, że za naszymi oknami to trzeba by na Wszystkich Świętych palić znicze. Wtedy nie rozumiałyśmy, o co chodzi.

      Relacja II

   Miałem kolegę. Uczył się w szkole cementowej, która mieściła się w budynku gdzie wcześniej było UB. Z tyłu szkoły był ogródek, który uprawiali uczniowie. No i pewnego razu, kiedy kopał on grządkę, znalazł kości palców ludzkiej ręki. Kości znalazł też inny uczeń. Ktoś w wielkiej tajemnicy powiedział koledze, że są to resztki ofiar, które zamordowało UB. Od tej pory zakazano cokolwiek mówić o tym znalezisku. Zakazano także uprawiać ogródek. Wszystko zarosło krzakami.

      Relacja III  

   Miałam kilkanaście lat gdy sprowadziliśmy się do Opola. Wychowano nas w polskiej tradycji. Prawdziwej historii uczył nas ojciec, a nie szkoła. Rodzice zawsze powtarzali nam, że spacerując w okolicy placu przy ul. Kołłątaja mamy zachowywać się poważnie, nie śmiać się, bo to święte miejsce, gdzie pod ziemią leżą zamordowani ludzie. Chłopakom nakazano nawet ściągać czapki z głów. Nikt nie chciał nam powiedzieć kim byli zamordowani. W tym miejscu było kino ogrodowe. Chodziłam tam na seanse. Pewnego razu grali jakąś komedię. Mężczyzna, który siedział przede mną, powiedział do kobiety siedzącej obok niego: ”My tu sobie żartujemy, śmiejemy się, a pod nami leżą pomordowani przez UB”. W końcu dowiedziałam się o tym od innych. Od tego momentu było to dla mnie specyficzne miejsce.

GAZETA WYBORCZA 3 marca 1997 s,1 ISSN 1232-1524

 

  1. JEDEN ŚWIADEK TO NIE ŚWIADEK

OPOLE. Czy UOP zna tajemnicę?

   Na razie nie widzę możliwości, żeby rozkopać teren byłego kina ogrodowego w poszukiwaniu ludzkich zwłok – powiedział Franciszek Lweandowski z Okręgowej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu.

   W ubiegłym tygodniu pracownicy pracujący przy budowie banku przy ul. Kołłątaja wykopali resztki ludzkich kości. Podobne znaleziska odkrywane już były w 1948, 1973, 1994, 1995 r. O tych dwóch ostatnich obszernie pisaliśmy w naszej „Gazecie”. Od lat w Opolu mówi się, że właśnie w tym miejscu, gdzie mieściło się kino ogrodowe, mieściła się siedziba Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, na której zapleczu grzebano ludzki zwłoki.

   Okazał się, że akta miejskie z 1945 roku dotyczące tego terenu zginęły, ale bliżej nieokreślonymi aktami dysponuje opolska delegatura Urzędu Ochrony Państwa. Jej szef Edward Koc zapewnił nas, że jeżeli coś znajduje się w archiwum UOP, to w przeciągu tygodnia powinno trafić do prowadzących sprawę.

   Tymczasem dwa i trzy lata temu opolska prokuratura umorzyła sprawę, nie stwierdzając przestępstwa. Zakład Medycyny Sądowej z Krakowa, który przeprowadzał analizę kości, nie potrafił wówczas jednoznacznie stwierdzić, z jakiego okresu one pochodzą. Z prokuratorskim umorzeniem zgodziła się też Okręgowa Komisja Badań Zbrodni. – To, że mówi się o znalezisku kości, że mogą być to ofiary UB, to dla nas za mało. My musimy mieć konkretne dowody – tłumaczy Lewandowski. – Dochodziły do nas głosy oburzonych ludzi, że nic w tej sprawie nie robimy. Ludzie, którzy mówią, że coś tam o siedzibie UB słyszeli, że przechodzą tamtędy, słyszeli jakieś jęki, nie są dla nas świadkami. My potrzebujemy świadków, którzy przyjdą i powiedzą nam: wiem, że w tym i w tym miejscu trzymano ludzi, tu ich katowano. Nam potrzebni są świadkowie, a nie domysły – mówi Lewandowski. – Nawet po apelach w waszej gazecie, żeby zgłaszały się do nas osoby, które mogą coś wiedzieć, nikt do nas nie przyszedł – mówi. Tymczasem reporterowi „Gazety” udało się dotrzeć do świadków. Ich relacje opublikowaliśmy w ubiegły czwartek i wczoraj. Lewandowski przyznaje, że nie czytał naszych publikacji, ponieważ… komisji nie stać na zakup gazety.

   W aktach sprawy odkopanych kości w 1995 r. znajduje się list, który przyszedł do Opola z Niemiec. Jego autor napisał, że w 1949 roku uczył się w szkole cementowej (mieściła się w siedzibie UB) i pewnego razu uczniów zatrudniono do zmywania krwi ze ścian w pomieszczeniach szkoły. Napisał także, że ówczesny dyrektor szkoły zakazał kategorycznie komukolwiek o tym opowiadać. – Wysłałem do tej osoby list, w którym poprosiłem ,żeby podał nazwiska jeszcze innych uczniów z tej klasy mogących to potwierdzić. Jeden świadek to dla nas nie jest świadek – stwierdza Lewandowski. Dodał, że musi zapoznać się z relacjami świadków, które opublikowaliśmy  w „Gazecie”, bo to może pomóc komisji w prowadzonej sprawie.

GAZETA WYBORCZA 4 marca 1997 ISSN 1232-1524